Z Jarosławem Sellinem, sekretarzem stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego rozmawia Piotr Kościński
Panie ministrze, czy dojdzie do zapowiadanej dekoncentracji mediów?
Mówimy o dekoncentracji właścicielskiej. To poważny problem, z którym państwo polskie powinno się zmierzyć. Żadne poważne państwo, także w Unii Europejskiej, nie pozwala na to, by znaczący odsetek mediów znajdował się w jednym ręku. A u nas na rynku prasy regionalnej dominuje kapitał niemiecki. U siebie nie pozwoliliby na to ani Niemcy, ani Francuzi – i mamy zresztą na to dowody. Istnieje zasada o swobodnym przepływie osób i kapitału w Unii Europejskiej, ale możliwe jest lex specialis. Zachęca do tego sama Unia Europejska, podkreślając, że powinno się pilnować, aby nie było nadmiernej koncentracji mediów.
Ale kto kupi gazety regionalne, które chyba nie są zbyt dochodowe?
Myślę, że biznes medialny wciąż jest dość intratny. Od lat rośnie skala sprzedaży pakietów reklamowych i to we wszystkich segmentach rynku. Sądzę więc, że chętni do kupienia gazet się znajdą. Jest tylko kwestia decyzji, że ktoś ma tych gazet za dużo i powinien część ich sprzedać.
Czy dekoncentracja mediów ma oznaczać ich polonizację? Bo znamy przepadki, że przejmowanie gazet przez polskich właścicieli nie było dla nich najlepsze.
W mediach obserwujemy ideowy przechył w stronę lewicowo-liberalną; dzieje się tak nie tylko w Polsce, ale w świecie. Różnie można to tłumaczyć, ale fakty są takie, że ogół społeczeństwa jest bardziej konserwatywny niż media. Z mojego punktu widzenia jako polityka, najbardziej opozycyjne są nie partie polityczne, lecz środowisko „Gazety Wyborczej", a przecież dominują w niej polscy właściciele. Sytuacje mogą więc być różne. W moim przekonaniu powinniśmy dążyć do dekoncentracji mediów i jednak sprzyjać temu, bo dominował w nich polski kapitał.
Obserwujemy postępującą tabloidyzację mediów. Czy można mówić o tym, że prasa, radio czy telewizja mają jeszcze jakąś misję?
W prawie mamy zapis, że wszystkie media – nie tylko publiczne – powinny działać w sposób odpowiedzialny i informować rzetelnie. Jednak nie zawsze tak się dzieje. Tabloidyzacja jest efektem dążenia do osiągnięcia jak najlepszego wyniku finansowego po linii najmniejszego oporu, a więc granie na emocjach. W mediach coraz mniej jest treści, a coraz więcej obrazków i hałaśliwych tytułów. I dotyka ona nie tylko prasy, ale i telewizji oraz Internety, a w mniejszym stopniu radia, bo tam trudno o obrazki. Prawo nie może tego regulować, ale można zadbać o to, by istniał segment mediów, za który to państwo ponosi odpowiedzialność, by dla czytelnika i widza była jakaś odskocznia. I takie właśnie winny być media publiczne.
W mediach, zwłaszcza internetowych, obserwujemy coraz więcej „hejtu" i tzw. fake newsów, czyli nieprawdziwych informacji. Jak z tym walczyć.
Niestety, ludźmi dużo łatwiej kierują emocje negatywne, niż pozytywne. I chętniej się takimi negatywnymi emocjami czy spostrzeżeniami dzielą z innymi. Stąd w Internecie znajdziemy więcej wiadomości negatywnych. Trzeba spokojnie tłumaczyć, że tak nie można, że tak nie należy postępować. Ale i więcej: „hejt" jest zjawiskiem coraz bardziej powszechnym, ale tak naprawdę tacy wcale nie jesteśmy. Ci, którym coś się podoba, którzy nie mają pretensji do innych, rzadko o tym piszą.
Natomiast fake newsy to kolejny etap manipulacji, zawsze obecny w mediach – posługiwanie się półprawdami czy po prostu nieprawdą. Trzeba głośno mówić, że coś jest nieprawdą – i demaskować tego źródła.
To jest w jakiejś mierze kwestia funkcjonowania środowiska dziennikarskiego. Byłoby dobrze, gdyby ktoś, kto z premedytacją publikuje fake newsy był przez nie piętnowany. Tak, jak chcielibyśmy, żeby oczyściło się środowisko sędziów, tak byłoby dobrze, gdyby doszło też do oczyszczenia środowiska dziennikarskiego.
Sprzedaż gazet spada, sytuacja mediów jest niepewna. Jak widzi Pan przyszłość środków społecznego komunikowania?
Gdy powstało radio, mówiono, że upadną gazety. Gdy pojawiła się telewizja, wieszczono upadek i gazet, i radia. Po pojawieniu się Internetu dowodzono, że to koniec i prasy, i radia, i telewizji. Nic z tego się nie sprawdziło, bo są to media wobec siebie komplementarne. Internet nie tylko przekazuje własną treść, ale i multiplikuje to, co pojawiło się w prasie i telewizji. Efektem jest pluralizm. Każdy może do Internetu wrzucić to, co chce. Przed wyborami mówiono nam, że nie mamy szans na wygraną, bo prasa jest nam nieprzychylna. Wybory wygraliśmy, bo do ludzi można trafić inaczej. I na tym polega zmiana w mediach.